« Wróć

Marcelina Tatarynowicz - Bajka dla Sary "Promyczek" z dwoma zakończeniami

 

Dawno, dawno temu… za jedną górką, za rzeczką i za zieloną polaną była wioska. A w wiosce stały domki, tak jak to stoją w wioskach. Bywa, że jedne są niskie, inne wysokie i są te z dużą liczbą okien i te z małą liczbą okien…tak było też w tej wiosce…a przy niektórych domkach były ogródki, czasem stodoły albo chlewiki, albo kurniki, albo pasieki i w każdym domku mieszkali ludzie…różni…wysocy, niscy, średniego wzrostu, młodzi i starzy, dorośli i dzieci… czasem mieszkali razem, a czasem osobno, niektórzy z babciami, dziadkami, rodzicami i dziećmi…w niektórych domach mieszkali psotnicy i milusińscy i mądralińscy… to ciekawe, że wszyscy byli tak różni i podobni jednocześnie.

 

W jednym domku mieszkała z rodzicami dziewczynka, na którą wszyscy wołali Promyczek… bo potrafiła uśmiechać się w taki sposób, że wszystkim wkoło rozpromieniały się twarze. Ludzie lubili bardzo Promyczka, a i ona lubiła ludzi, lubiła też przyrodę… kochała zapach świeżo skoszonej łąki, mokrej ziemi po ciepłym deszczu i zapach wygrzanych w słońcu truskawek. Czasem Promyczek siadała przed domem i głaskała wygrzewającego się Pana Kota, bo miała kota, który tak się właśnie nazywał… a innym razem turlała się po trawie z psem zwanym Psem, a może Azorem, a może Burkiem, ale na pewno tak, że pies wiedział, że to on tak się zwie. Rodzice bardzo lubili czas spędzany z Promyczkiem, chociaż dużo pracowali i bywało tego czasu mało.

 

Pewnego dnia Promyczek razem z mamą wybrały się na spacer po swojej wiosce żeby porozmawiać z sąsiadami, porozdawać serdeczne uśmiechy, zanieść truskawki do przyjaciół, odebrać maliny od wysokiego pana i jeszcze, żeby pobyć razem w miły sposób, poobserwować przyrodę, ponadstawiać ucha na ptasie trele… I gdy tak sobie spacerowały, stała się rzecz niesłychana: nie wiadomo jak i skąd nadciągnęła burza, ale nie taka zwykła. Wszystko mocno pociemniało i strasznie raz z jednej, raz z drugiej strony powiało…

 

Mama i Promyczek obie wzięły głęboki oddech i wypuściły …i znowu nabrały powietrza nosem i wypuściły buzią i jeszcze raz …ale wiatr nic sobie z tego nie robił, wiał coraz bardziej a wiejąc porywał do góry kwiaty, owoce, kawałki płotu, Przestraszona Promyczek razem z mamą mocno ściskały się za ręce… od tego wiatru z oczu powoli leciały im łzy, a w dodatku myśli i uczucia gdzieś wywiewało,  wiatr nabierał siły i w końcu stało się tak, że wyrwał z maminego uścisku Promyczka i uniósł wysoko, wysoko…

 

Promyczek chciała krzyczeć, ale nie mogła, wietrzysko zatykało jej usta i tak unosiło i unosiło dziewczynkę… w locie Promyczek rozpoznawała a to kosz na owoce, a to kawałek płotu sąsiada, a to garnek, w którym kiedyś posadziła kolorowe kwiaty,… Zdarzało się też tak, że w tym szalonym wietrznym wirze coś potrącało dziewczynkę nabijając jej siniaka, ale mało się tym przejmowała,.. Wypatrywała swojej mamy, ale nigdzie jej nie widziała… trochę to jeszcze trwało, ale jak to w życiu bywa, wiatr z czasem słabnie i tak też stało się z tym wichrem.

 

Powoli, powoli… Promyczek zaczęła opadać w kierunku ziemi, łzy przestały już płynąć z jej oczu i ze zdziwieniem zauważyła, że wiatr przeniósł ją gdzieś z dala od domu bo nigdzie jak okiem sięgnąć nie było wioski, znajomych domów i ludzi. Wreszcie dziewczynka opadła na ziemię i pomimo tego, że trochę była przestraszona i czuła smutek, to jednocześnie czuła ciekawość…. Rozejrzała się po miejscu, do którego dotarła w ten niecodzienny sposób i gdy tak się rozglądała to zauważyła, że nad głową ma błękitne niebo takie jakie często miała nad głową w swojej ukochanej wiosce i od tej myśli zrobiło jej się lżej, że może wcale tak daleko nie porwał jej ten wiatr, popatrzyła jeszcze dookoła i zauważyła, że stoi na środku małej leśnej polany pełnej kwitnących kwiatów i pracowitych owadów. Na skraju polanki dostrzegła małą chatkę, z kolorowymi szybkami w oknach. Chatka była niewielka, spadzisty daszek pokrywał mech, a z komina unosił się dym…

 

„Ooooo pewnie ktoś mieszka w tej chatce, może wskaże mi drogę do domu”. Dziewczynka podeszła do chatki i pociągnęła za sznurek, do którego przymocowany był piękny dzwoneczek, wydający równie piękny dźwięk. Długo czekać nie musiała, drzwi chatki powoli się otworzyły, a w drzwiach stanęła kobieta z mocno kręconymi włosami, wianku z ziół i sukni utkanej tak jakby nałożyła na siebie leśną polanę, a na szyi miała delikatny naszyjnik, który połyskiwał niczym krople rosy na trawie o poranku. Kobieta zdziwiona niespodziewanym gościem przechyliła głowę i zapytała „Co tu robisz dziewczynko?”… I Promyczek opowiedziała, co jej się przytrafiło, jak wiatr ją uniósł i porwał, jak straciła z oczu mamę, jak wiatr nie pozwalał krzyczeć, jak rozwiał wszystkie myśli i uczucia, a w dodatku sprawił, że dziewczynka poczuła się bardzo zagubiona.

 

Kobieta z małej chatki pokiwała ze zrozumieniem głową. Bardzo przejęła się tym, co przydarzyło się Promyczkowi, a że słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, zaprosiła dziewczynkę do środka. Kobieta była mądrą zielarką, znała się na ziołach, rytmie przyrody, rytmie życia, znała się też na ludzkich smutkach i radościach i potrafiła odnajdywać zagubione myśli i uczucia. W chatce było przyjemnie ciepło, na kominku palił się wesoło ogień, przez kolorowe szybki do środka domku wpadały kolorowe promienie, w powietrzu unosiły się przyjemne zapachy i aromaty. Zielarka podała Promyczkowi wzmacniający napar o smaku słodkich malin, bo wiedziała, że to jest potrzebne dziewczynce… Zielarka zaproponowała Promyczkowi swoją pomoc w powrocie do domu, ale że w międzyczasie zapadła noc, powiedziała, że spokojnie zajmą się tym rano, gdy dziewczynka wypocznie po tych wszystkich emocjach i przygodach. Promyczek podziękowała swojej gospodyni i z wdzięcznością i spokojem położyła się na przyszykowanym dla niej posłaniu.

 

Promyczek przyłożyła głowę do miękkiej poduszki i westchnęła z ulgą, że Zielarka jej pomoże [*tu wersja 2, z dodatkiem] {lub ciąg dalszy}… i bardzo szybko zasnęła… Zatroskana Zielarka wyciągnęła drewnianą skrzynkę, a z niej zawiniątko, a z zawiniątka złotą szkatułkę, w której był malutki słoiczek, pełen magicznego balsamu - balsamu na dobre sny, balsamu na pogubione i zaplątane myśli, uczucia…wyciągnęła odrobinkę tego balsamu i delikatnie pogładziła nim czoło dziewczynki…

 

I chociaż dawno już na niebie wisiał księżyc to nagle w domku pojawiło się wiele kolorowych promyków, takich jak te kiedy słońce świeciło przez kolorowe szybki… Zielarka zwinnie chwytała kolorowe promyki, delikatne niczym pajęcza nić, piękne niczym tęcza i zaczęła tkać z nich piękną chustę… A łapiąc promyki doskonale wiedziała, że to rozwiane przez wiatr myśli, uczucia, wrażenia, wspomnienia i marzenia dlatego ważne było to, aby każda z nici splotła się w piękną chustę. Promyczek spała dobrym, spokojnym, regenerującym snem i śniła o pracowitych owadach, które cerują jej nieco nadszarpniętą ochronną powłoczkę, od czubka głowy po same końce palców u stóp, czuła przyjemne ciepło, które ją wypełnia i ogrzewa każde miejsce, które tego potrzebuje. A Zielarka tkała aż do ostatniego promyczka.

 

Rano dziewczynkę obudził smakowity zapach owsianki z leśnymi orzechami i miodem. W garnku bulgotało kakao z cynamonem. A Zielarka ciepło się do niej uśmiechała. Po pożywnym posiłku kobieta objaśniła Promyczkowi, jak może wrócić do domu. Dziewczynka uważnie słuchała i gdy nadeszła pora pożegnania serdecznie uścisnęła mądrą Zielarkę, a ta wręczyła jej prowiant na drogę i przepiękną kolorową chustę, którą specjalnie dla Promyczka tkała całą noc. Chusta ta miała swoją wyjątkową moc, z której dziewczynka miała korzystać zawsze, gdy znajdzie się w potrzebie. Promyczek podziękowała jeszcze raz kobiecie i ruszyła ścieżką do domu.

 

Głowa Promyczka znowu wypełniona była różnymi myślami i emocjami i to było w porządku. Promyczek robiła sobie w trakcie powrotu krótkie przerwy na odpoczynek i przekąskę, a gdy w pewnym momencie pociemniało i zaczęła drżeć ziemia, dziewczynka szybko ścisnęła magiczną chustę i ku swej radości zobaczyła znowu błękitne niebo, ciemność się rozpłynęła a ziemia przestała drżeć…w oddali zamigotał dobrze jej znany obraz wioski z niskimi i wysokimi domkami i tymi z dużą liczbą okien i małą liczbą okien… im bliżej była tym bardziej się cieszyła… ogródki, stodoły, chlewiki, Promyczek w podskokach biegła do swojego domku…jaka to była radość, gdy mogła uściskać swoich rodziców…opowieściom nie było końca.

 

Promyczek opowiadała, gdzie ją porwał wiatr, a mama gdzie ją… tata z ulgą przysłuchiwał się opowieściom swoich dziewczyn i cieszył, że może być z nimi…Gdy zrobiło się już ciemno, słońce zaszło a na niebie zawisł księżyc  Promyczek poszła do swojego łóżka tuląc do siebie swoją ukochaną maskotkę  i magiczną chustę i spokojnie zasnęła i śniła sny leczące jak balsam zielarki, naprawiające to co trzeba po kolejnym minionym dniu, gojące wszelkie rany i zadrapania, napełniające troskliwym ciepłem od czubka głowy aż po koniuszki palców stóp.

 

*wersja 2, z dodatkiem
[ i w tym samym czasie pomyślała o tym, że dorośli zawsze przed snem opowiadali jej opowieści „Jak ja zasnę bez opowieści?” pomyślała…A Zielarka jakby słysząc jej myśli usiadła przy ogniu kominka w wygodnym fotelu i zaczęła snuć opowieść trochę do siebie, a trochę do Promyczka. Spokojnie wspominała bliskie jej osoby, które odeszły. To były piękne wspomnienia. Promyczek ze wzruszeniem słuchała opowieści.

 

Jedna z nich była opowieścią, którą Zielarka będąc malutką dziewczynką słyszała od swojego ojca… a była to opowieść o Królu, którego poddani nazywali sprawiedliwym. Król wędrował po swoim królestwie, odwiedzając swój lud. Wszędzie był serdecznie witany a i sam serdecznie pozdrawiał poddanych. Pewnego dnia w trakcie podróży ujrzał na nasłonecznionym zboczu góry pochylonego, pracującego staruszka. Podszedł bliżej, a jego królewska świta za nim i zobaczył, że staruszek sadzi małe, ledwie roczne drzewka. „Co robisz?” zapytał król. „Sadzę orzechy” odpowiedział starzec. Król zdziwił się: „Jesteś już taki stary. Po co sadzisz drzewa, których liści nie będziesz oglądał, w których cieniu nie będziesz wypoczywał i których owoców nie będziesz jadł?” Starzec podniósł wzrok i powiedział: „Ci którzy przyszli przed nami, sadzili, a my mogliśmy zbierać. Teraz my sadzimy, aby mogli zbierać Ci, którzy przyjdą po nas.”]

Opowieść o Królu zaczerpnięta z książki „Opowieści orientalne w psychoterapii pozytywnej. Kupiec i papuga.” autor: Nossrat Peseschkian, wydawca: Paradygmat.

 

 

 

MARCELINA TATARYNOWICZ
psycholog, psychoterapeuta, trener programów profilaktycznych, animator profilaktyki środowiskowej. Superwizantka Polskiego Instytutu Ericksonowskiego.