« Wróć...

Dagna Ślepowrońska - Latający dywan

Kiedy miałam 12 lat, zabierałam mojego, znacznie młodszego, brata na przejażdżki latającym dywanem. Procedura była prosta. Wyciągaliśmy spod łóżka rodziców mały, nieco sfatygowany dywanik (jego zużycie oraz orientalny wzór utwierdzały nas w przekonaniu, że pochodzi z Persji). Siadaliśmy „po turecku”, zamykaliśmy oczy. Zaczynałam opowieść... Już po chwili wzbijaliśmy się wysoko. Doświadczaliśmy miękkości chmur. Oglądaliśmy z góry nasze osiedle. Dryfowaliśmy między ptakami, by wylądować w takiej czy innej zamorskiej krainie. Spotykaliśmy tam najdziwniejsze, jakie umiałam sobie wyobrazić istoty. Czasem były one towarzyskie i miłe, czasem niesłychanie groźne. (Przy zbyt groźnych brat gromko protestował, musiałam więc szybko znajdować dobre rozwiązanie, wszak z definicji byliśmy zwycięzcami).

 

Choć odwiedzane przez nas miejsca nie istniały, przeżywane w nich przygody pamiętamy jako całkiem realne. Myślę, że wyposażyły nas w wiele umiejętności, które potem przydawały się w prawdziwym życiu. Wielkie dziecięce tragedie malały, gdy patrzyło się na nie z perspektywy chmur. Czy zwycięzcy smoków mogli brać na poważnie gderliwą babcię, czy utarczki z dokuczliwym kolegą? Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że "przepracowaliśmy" w ten sposób wiele lęków. Ciekawe, że z najdalszych zakątków zdążaliśmy na obiad. Bez żadnych ustaleń było dla nas jasne, że te wędrówki powinny pozostać naszą tajemnicą.

 

Nie sugeruję tu, że oto już w dzieciństwie stałam się terapeutką stosująca lecznicze transy. Taki stan zanurzenia w wyobraźni dany jest, jak sądzę, wielu dzieciom (i licznym dorosłym). Nie miałam w tamtym czasie żadnych planów, żeby zostać psychologiem. Szczytem moich aspiracji było zostać odkrywcą Yeti.

 

Myślę jednak, że nasz latający dywan, to dobra metafora psychoterapii.

 

Pierwsza ważna rzecz - to przymierze. Jakie różnice (postrzegania świata, interesów, doświadczeń) nie dzieliły wkraczającą w nastoletniość dziewczynkę i kilkuletniego chłopca, to w czasie owych podróży ufaliśmy sobie absolutnie. Czuliśmy się bezpieczni i wzajemnie na siebie otwarci. Było też dla nas jasne, że sprawa ma charakter poufny.

 

Po drugie doświadczaliśmy cudownej wspólnoty wyobraźni. Dzięki niej świat wyobrażony stawał się jakby bardziej realny. Każde z nas miało przecież świadka swoich niezwykłych wyczynów. Był ktoś, kto mógł potwierdzić, że tak właśnie było. Wydaje mi to ważne, choć oczywiste było, że z nikim nie będziemy dzielić się naszą tajemnicą.

 

Było to doświadczenie wyjęte niejako z rutynowego toku zdarzeń i miało swoje wyraźne granice. Loty odbywały się zawsze w tym samym miejscu i nie zakłócały codzienności. Był to czas szczególny - w nim mogliśmy bawić się z tygrysami, władać pierścieniami o nadprzyrodzonych mocach, albo jeść grapefruity z albinotycznymi mieszkańcami pewnej wyspy (Skąd w biednych latach 70-tych nasze upodobanie do grapefruitów mogę się domyślić, dlaczego akurat albinosi - nie mam pojęcia). Zawsze jednak wracaliśmy na czas do zwykłych czynności. Doświadczenia "tam" nie dezorganizowały naszego życia. A nawet, przeciwnie, pozwalały się w nim lepiej odnaleźć.

 

Dziś bardziej od zmyślonych wolę odwiedzać prawdziwe kraje. Spotykani w nich ludzie wydają mi się znacznie ciekawsi od grapefruitożernych albinosów. Od tropów Yeti wolę ślady zdarzeń, które pozostają w ludzkiej pamięci. Przede wszystkim jednak każda terapia jest dla mnie fascynującą podróżą. To piękne, że mogę towarzyszyć ludziom w, czasem niezmiernie trudnej, drodze do wewnątrz. Lubię spotkania wyobraźni. Lubię, kiedy wyobrażone wzbogaca to, co realne. Od dywanowych podróży z bratem obecne, terapeutyczne, wędrówki w nieznane różni to, że wtedy jako starsza siostra wyznaczałam kierunki lotów, zdecydowanie to ja byłam kapitanem. W terapii muszę być znacznie bardziej dyskretnym towarzyszem podróży. To ja muszę zadbać o bezpieczeństwo podroży, ale to, jakie krainy odwiedzamy, zależy od osoby, której towarzyszę. To nieprzebrane bogactwo światów, które mogę odwiedzać jest wielkim darem, za który wobec moich pacjentów odczuwam wielką wdzięczność.

 

 

DAGNA ŚLEPOWROŃSKA
Psycholog, psychoterapeutka, pisarka. Pracuje głównie w nurcie terapii ericksonowskiej oraz Terapii Stanów Ego. Prowadzi grupy terapeutyczne autorską Metodą Teatru Obrzędowego (9 miesięcy psychoterapii zakończone spektaklem - obrzędem przejścia). Napisała i zrealizowała kilkanaście scenariuszy teatralnych. Wydała 4 tomiki poezji oraz ok. 30 książek dla dzieci.