« Wróć...

Ksenia Buchta-Malinowska - "Między pokoleniami: o trudnościach w relacji babcia-wnuczka"

HISTORIA PANI M.

- Mam dość nie wytrzymam tego dłużej! Nigdy więcej tam nie jadę! – wykrzyknęła pani M., kiedy tylko usiadła w fotelu w moim gabinecie. Popatrzyłam na nią z uwagą. Na jej twarzy i szyi pojawiły się czerwone plamy, świadczące dodatkowo o jej zdenerwowaniu.

- Coś trudnego najwyraźniej musiało się wydarzyć podczas rodzinnego spotkania – pomyślałam. Współpracowałyśmy jednak już na tyle długo, że wiedziałam, iż pani M. w takich chwilach potrzebuje odrobiny spokoju i czasu dla siebie, żeby wykonać ulubione ćwiczenia oddechowe, nazywając sobie jednocześnie to, co się z nią dzieje i dopiero wtedy będzie mogła zacząć swobodnie ze mną rozmawiać, ugłaśniając wszystkie istotne treści powiązane ze stanem, w którym się znajduje. Postanowiłam więc, jak zwykle, cierpliwie poczekać aż będzie gotowa opowiedzieć o przyczynach swojego wzburzenia.

Tym razem jednak było inaczej. Jej milczenie przedłużało się. Wygląd natomiast wskazywał, że w jej wnętrzu trwa jakiegoś rodzaju intensywny proces, do którego w tym momencie nie miałam absolutnie żadnego dostępu poza możliwością obserwowania jego zewnętrznych przejawów. Pani M. siedziała przede mną, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Jej ciało sprawiało wrażenie sztywnego, wręcz nienaturalnie wyprostowanego. Zagryzała wargi a dłonie zaciskała w pięści.

- Co się teraz dzieje? - zapytałam, przerywając trwającą w pokoju ciszę.

- Czuję złość, nawet więcej niż złość – odparła pani M., unikając patrzenia mi w oczy.  -Czuję gniew, wściekłość, frustrację i … Już nawet sama nie wiem, co jeszcze – dodała po chwili. -Mam wrażenie jakbym miała eksplodować – kontynuowała. -Czuję ją tak w sobie – wyjaśniła, tym razem nawiązując kontakt wzrokowy.

- W jakim miejscu w ciele czuje Pani złość? – zapytałam, zachęcając ją do skupienia się na odczuciach, płynących z jej ciała.

- Wszędzie. Ona mnie wypełnia od czubka głowy po same końce palców… - urwała. - Kompletnie nie wiem, co robić  - dodałam ledwo słyszalnym szeptem.

- Czy to dobry moment, żebyśmy przyjrzały się bliżej Pani aktualnym uczuciom?

Kiwnęła głową na znak zgody.

- Być może teraz, kiedy tu siedzimy, może Pani przypomnieć sobie jak pracowałyśmy z Pani smutkiem i korzystając z tego doświadczenia, przenieść swoją uwagę na oddech. Właśnie tak. Wdech. Wydech.
I jeszcze raz. W swoim tempie i rytmie.

Zostawiłam pani M. przestrzeń, by przez chwilę oddychała na swój własny sposób a następnie zaprosiłam ją do skoncentrowania uwagi na tych części ciała, które tego najbardziej tego potrzebują i skierowania do nich oddechu. Przez kilkanaście następnych minut towarzyszyłam jej w tym procesie, dopytując jedynie - co jakiś czas - o to, co przeżywa w danej chwili. Kiedy tylko pani M. poczuła, że jest już w stanie kontynuować dialog, wróciłyśmy do rozmowy.

- Nie mogę przestać o tym myśleć od kilku dni. Najgorsza jest ta ciągła presja, którą odczuwam na spotkaniach a nawet jeszcze przed nimi. Czasem, gdy szykuję się do wyjścia z domu zachowuję się w bardzo nietypowy dla samej siebie sposób.

- A co ma Pani na myśli, mówiąc o nietypowym zachowaniu? – zaciekawiłam się.

- Na przykład maluję oczy bardziej niż to mam w zwyczaju na co dzień. Czasem orientuję się, że myślę nie o tym, co chciałabym włożyć, ale o tym, co jej się może spodobać.

- Jak Pani myśli, dlaczego Pani to robi? Pierwsza myśl.

- Byleby tylko mieć spokój, by nie było tak źle tym razem.

- Źle, czyli jak?

- Żeby znowu nie było tej krytyki, ciągłej oceny i komentarzy. Ona z pozoru jest taka miła, ale potem nagle coś jest nie po jej myśli i potrafi powiedzieć coś takiego, że rani mnie to bardzo. Ostatnio, gdy wychodziłam z partnerem do naszych znajomych zapytała, w rozmowie telefonicznej, czy ubrałam się tak, żeby on się mnie nie wstydził…  I jeszcze te ciągłe stwierdzenia typu „musisz”… „Musisz się uśmiechać”, „Trzeba się znać na żartach”. Za każdy razem – urwała a w jej oczach zaszkliły się łzy. -Za każdym razem, kiedy mnie zrani, a ja próbuję zareagować słyszę coś takiego z jej ust – powiedziała, a z jej oczu popłynęły łzy – A gdy się zbiorę w sobie i odpowiem, to wychodzę na agresywną, niewdzięczną i niedostosowaną społecznie. Stwierdza też, że ja w ogóle nie panuję nad złością a na dokładkę mówi, że będę żałować, gdy ona umrze – pani M. rozpłakała się.

Pozwoliłam jej przez chwilę na swobodny płacz, a następnie zapytałam: Gdyby Pani łzy mogły mówić to, jaką historię, by teraz opowiedziały?

- Chyba … Nie wiem… To byłaby opowieść o małej dziewczynce. Jej lęku i bezsilności i o wstydzie. Dziewczynka w więzieniu wstydu i lęku, tak bym nazwała tę bajkę, choć bajka to chyba niezbyt trafne określenie dla tematu, o który rozmawiamy – odparła szlochając pani M.

 

Podczas naszej współpracy wielokrotnie i na różne sposoby następował powrót do wspomnianej „bajki”. Na kolejnych sesjach temat relacji pani M. z jej babcią zajmował główne miejsce. Wiele z naszych rozmów dotyczyło przyczyn, dla których mojej pacjentce, będącej na co dzień osobą asertywną, nie mającą raczej większych problemów z wyrażaniem swojego zdania, stawianiem granic, czy to w życiu osobistym, czy zawodowym, jest tak trudno w tym konkretnym przypadku. Praca z linią życia, świadome wracanie do wspomnień pani M. z dzieciństwa zaowocowało wnioskiem, że wymienione we fragmencie sesji, sposoby postępowania jej babci miały miejsce również w okresie, gdy pani M. była małą dziewczynką. Babcia, regularnie proszona o pomoc w opiece nad wnuczką, wywierała znaczący wpływ na jej dziecięcą psychikę. Pani M. nigdy nie doświadczyła przemocy fizycznej ze strony babci, nie było nawet podniesionego tonu głosu, ani jakiegokolwiek krzyku. Powtarzały się natomiast praktyki związane z krytyką, wzbudzaniem niepewności co do właściwej oceny sytuacji przez panią M., które na podstawie opisów można byłoby potraktować jako przemoc psychiczną, w tym gaslighting.  W repertuarze postępowania jej babci, opierając się na narracji pani M. można było dostrzec też liczne manipulacje, polegające na nagradzaniu za zachowania zgodne z oczekiwaniami oraz kary oparte na wzbudzaniu poczucia winy, zawstydzaniu za zachowania sprzeczne z nimi. Takie działania wywołały u pani M. ogromny lęk, na który odpowiedzią stała się strategia unikania konfrontacji poprzez dopasowanie się za wszelką cenę do oczekiwań babci.

W miarę upływu czasu pani M. stawała się coraz bardziej świadoma tego, co się dzieje, jednak dziecięcy strach skutecznie paraliżował jej starania pozostawania w zgodzie ze sobą, tym bardziej, że wszystkie, dające się zaobserwować, wymieniane przez nią sposoby zachowania babci z okresu jej dzieciństwa, trwały nadal i silnie odciskały piętno na jej życiu. Dodatkowo, warto nadmienić, że rodzice pani M. również pozostawali w swego rodzaju zależności emocjonalnej od swojej własnej matki i teściowej, przez co, choć sami nie traktowali pani M. w podobny, jak jej babcia sposób, to w jej oczach uchodzili raczej „za wspierające w zaciszu ich własnego domu rodzeństwo” niż sprawcze, zdolne ją ochronić osoby dorosłe. Ponadto przyjmowana przez rodziców i starszego brata postawa nasilała w pani M. wewnętrzny konflikt związany z kontaktami z babcią. W okresie adolescencji wymagali oni od niej bowiem, że będzie ona uczestniczyła w spotkaniach rodzinnych, zachowując swoje uczucia dla siebie, bo „to w końcu babcia” a w domu, podążając za ich przykładem, upuszczała napięcie, dając wyraz dezaprobaty co do postawy babci w rodzinnych narzekaniach, które nie niosły za sobą żadnych konstruktywnych rozwiązań.

W dorosłym życiu w trakcie trwania terapii największym dla pani M. wyzwaniem było zmierzenie się i pogodzenie z faktem, że nie będzie miała już ona „lepszej” i kochającej babci. Z poziomu racjonalnego pani M. była tego w pełni świadoma, jednocześnie jednak jakaś część jej wciąż żywiła takie pragnienie, napędzając ją do podejmowania licznych starań, nawet kosztem własnego spokoju i komfortu. „Jakby jakiś kawałek mnie wciąż miał nadzieję, że tym razem coś będzie inaczej i w końcu zasłużę na jej uczucia” - tak pani M. skomentowała ten wątek podczas jednej z sesji.

W kolejnych etapach terapii pracowałam z panią M. z jej Wewnętrznym Dzieckiem, stosując techniki transu hipnotycznego, w tym rekonstrukcję historii osobistej. W efekcie, na przestrzeni kilku miesięcy, znacząco zmniejszył się poziom lęku odczuwanego przez panią M. w kontaktach z babcią, co z kolei umożliwiło pani M. bardziej obiektywne spojrzenie na sytuację i przeniesienie na grunt ich relacji, znanych z innych obszarów codziennego funkcjonowania, sposobów komunikacji, chroniących jej samoocenę i poczucie własnej wartości. Niemniej jednak, mimo że opinia babci, przestała działać w tak obezwładniający sposób na panią M., to nadal odczuwała ona dyskomfort w bezpośrednim kontakcie z nią. Dotyczyło to głównie reakcji ciała.

Pani M., widząc że nie ma szans na zmianę w postawie babci, gdyż jakiekolwiek próby rozmowy kończyły się fiaskiem, przeprowadziła szczegółową analizę zysków i strat, płynących z różnych, branych przez nią pod uwagę rozwiązań. Ostatecznie pani M. podjęła decyzję o ograniczeniu kontaktów w babcią do dopasowanego do własnych potrzeb, niezbędnego jej zdaniem, minimum.

 

HISTORIA PANI Z.

 

Tego ranka pani Z. przyszła do mojego gabinetu sporo przed wyznaczonym czasem spotkania, co samo w sobie było dla mnie dosyć zaskakujące, ponieważ zwykle przychodziła dokładnie na ustaloną porę. Kolejnym powodem mojego zdziwienia był fakt, że zobaczyłam ją już w momencie, gdy parkowałam mój samochód przy ulicy w pobliżu wejścia do kamienicy, w której mieści się mój gabinet, na ponad pół godziny przed rozpoczęciem sesji. Pani Z. przemieszczała się po chodniku w bardzo szybkim tempie, które nasuwało raczej skojarzenie z bieganiem niż spacerem. Na mój widok, zaraz po przywitaniu się, oświadczyła, że zdaje sobie sprawę, że jest zbyt wcześnie, ale chodzenie pod moim gabinetem lub nawet bycie w poczekalni wydaje się jej lepsze niż pozostawania samej w domu z własnymi myślami.

 

Teraz siedziała w fotelu na wprost mnie, raz po raz,zanosząc się szlochem i sięgając po kolejną chusteczkę ze stojącego obok niej pudełka.

- Nie potrafię tego zrozumieć – łkała. - Ona jest moją babcią a tak mnie traktuje. Nie pojmuję tego. Cały czas wtrąca się w moje życie. Zawsze tak było. Odkąd tylko pamiętam wiecznie było coś nie tak, choć wtedy tak tego nie widziałam. Ja nie zniosę tego dłużej – zaniosła się płaczem, jednocześnie uderzając pięścią w obicie fotela.

- Czego Pani już nie zniesie? – zapytałam. -I co się wtedy stanie? – dodałam po chwili.

Pani Z. spojrzała na mnie. Jej twarz była zaczerwieniona a oczy spuchnięte od płaczu. Zauważyłam, że zaciska usta a dłonie leżące na kolanach, zaczynają jej drżeć.

- Ja …Ja nie wiem… Nie wiem, czy potrafię o tym opowiedzieć, ale bardzo chcę. Boję się i … - urwała wypowiedź.

- Czego Pani się boi? Nie musi się Pani spieszyć. Mamy czas – powiedziałam, uspokajającym tonem.

- Wiem – odparła. – Tylko tak strasznie się boję, że może nie powinnam tego mówić, bo to jednak babcia. Choć z drugiej strony, to ona zawsze tak mówiła, że ona jest babcią, więc ma prawo… I jakoś sama się nie hamuje w ocenach – tupnęła nogą pani Z. - Do teraz nie wiem do czego ma niby to prawo… ale wtedy do brzmiało jakoś tak przekonywująco, mimo że jak teraz myślę o tym, to w sumie  nie ma w tym żadnego argumentu. Jest babcią i co z tego? – uśmiechnęła się delikatnie, choć po policzkach nadal płynęły jej łzy.

- No i właśnie, co z tego? – podchwyciłam myśl mojej pacjentki, starając się podążyć za jej tokiem myślenia.

- W sumie to jak teraz tak siedzę tu z panią to naprawdę nic z tego nie wynika. Bo na bycie babcią, jak i mamą, czy tatą, trzeba sobie zapracować swoją postawą a inaczej to tylko pusta etykietka związana z przynależnością do rodziny. Ale wtedy, tak jak mówiła… Jako dziewczynka w to bardzo wierzyłam. Trochę jakby to była magiczna moc. I teraz, choć wiem, że tak nie jest i od tamtego czasu minęło z trzydzieści lat, to jednak się boję – przerwała.

Zapadła cisza, podczas której pani Z. zaczęła ponownie szlochać.

- To wszystko jest takie trudne. Nie wiem od czego zacząć, bo tego jest tak dużo. Nie wiem jak moja mama sobie z tym wszystkim poradziła na swojej terapii. Ale skoro ona to zrobiła, to ja też dam radę – powiedziała już nieco spokojniejszym tonem.

- Czy jest coś czego Pani ode mnie potrzebuje w tej chwili? Może chciałaby Pani o coś zapytać, coś powiedzieć zanim pójdziemy dalej? – zwróciłam się do niej, podając jej kolejne pudełko chusteczek.

- Nie wiem od czego mam zacząć… Trudno mi pozbierać myśli – powiedziała po chwili ciszy.

- Może Pani zacząć od myśli, którą teraz ma Pani w głowie, ale też od tego, o czym najłatwiej Pani powiedzieć, ale może też od czegoś zupełnie innego, co teraz się pojawia w Pani uczuciach, w głowie.

- Żal. Czuję żal w związku z tym, co się działo i nadal się dzieje, ale do brzegu, jak to mówi mój mąż – jej głos brzmiał już zdecydowanie pewniej – Gdy byłam bardzo mała często chorowałam. Rodzice oboje pracowali a babcia była już na emeryturze, więc spędzała ze mną bardzo dużo czasu. Początkowo bardzo mi się to podobało, bo babcia kupowała mi zabawki, pozwalała jeść więcej słodyczy i oglądać tyle bajek, ile chciałam, zupełnie inaczej niż moi rodzice. Tyle, że z czasem okazało się, że to wszystko ma miejsce, ale wtedy o tym jeszcze nie wiedziałam, gdy jestem z nią i na jej zasadach.

Potem zrozumiałam, że babcia mnie zagarniała dla siebie. Ograniczała mi kontakty z koleżankami, gdy się mną zajmowała. Nie pozwalała wychodzić na podwórko, nawet gdy byłam zdrowa i był czas wolny, nawet na odrabianie lekcji czasem patrzyła niechętnie, że niby za dużo się uczę. Cały czas, jak o tym myślę, to albo komentowała, że coś nie tak z tymi koleżankami, że to „takie dziewczynki nie dla mnie”, albo że na podwórku „te dzieci takie różne i nigdy nie wiadomo”. Nie miałam świadomości tego, o co jej chodzi, więc tym bardziej narastał mój lęk. Siedziałam więc w domu z nią, ale z czasem zaczęłam też czuć niechęć do przebywania z nią. Bywało, że źle czułam się wtedy, kiedy miałam się z nią spotkać. Często po jeżdżeniu do niej bolał mnie brzuch.

Na wakacjach, na które często jechałam z nią na wieś do domu jej siostry, było to samo. Też nie mogłam się bawić z dziećmi, ale wtedy, podczas jednego z tych wyjazdów, stało się coś jeszcze. Coś, co bardzo zraziło mnie do niej. Babcia powiedziała mi, że nie mogę się bawić z miejscowymi dziećmi, bo to nie jest towarzystwo dla mnie, a potem, gdy poszłam z nią na zakupy, pani sklepowej, która zapytała, dlaczego nie bawię się z jej dziećmi, że to ja nie chcę, bo jestem taka wstydliwa. To był dla mnie szok, ale też chyba wtedy poczułam pierwszy raz złość na nią.

-Oczywiście, nie wyraziłam jej, ale chyba nawet nie to było najgorsze – zamyśliła, ale po krótkiej przerwie kontynuowała – Wie Pani, co było najgorsze? Ona ani razu mnie nie zapytała, co ja bym chciała. Zawsze wiedziała lepiej, czy jestem głodna, czy mi ciepło – głos jej zadrżał – Nie pamiętam ani jednej sytuacji, w której padłoby pytanie o moje zainteresowania, potrzeby.

Słuchałam z uwagą, gdy pani Z. na tej i kolejnej sesji opowiadała o tym, jak babcia zmuszała ją do jedzenia słodyczy, niechcianych posiłków, komentowała wygląd, że jest za chuda, że nie tak uczesana. Pani Z. mówiła o strachu, który towarzyszył jej - i nadal w jakimś stopniu jest obecny - przed każdym spotkaniem z babcią. Wspominała, że jak się nie uśmiechała to było źle, ale gdy się uśmiechała też były komentarze, że nie tak, nie w tym momencie. Im była starsza, tym bardziej bolały ją ciągłe uwagi na temat jej ciała, ale też naruszenia prywatności w postaci czytania jej pamiętnika, czy próby kontrolowania czytanych książek. Było to tym trudniejsze, że w domu rodzinnym, taki rodzaj przekraczania prywatności był nie do pomyślenia.

Czasem pani Z. próbowała coś powiedzieć rodzicom, zwłaszcza matce, ale choć matka pocieszała ją i kilka razy rozmawiała z babcią, to nigdy nie było oczekiwanego efektu. Czasem nawet było jeszcze gorzej, bo babcia uznawała każdą próbę rozmowy jako atak na siebie, wpędzając panią Z. i jej matkę w poczucie winy. Wtedy matka pani Z. nie była jeszcze w procesie własnej psychoterapii i - jak później stwierdziła w jednej z rozmów z córką - nie potrafiła postawić skutecznie granicy własnej matce, by chronić swoją córkę.

Jako nastolatka pani Z. przestała jeździć na wakacje na wieś z babcią. Zaczęła uciekać w naukę, którą w dorosłym życiu zaczęła zastępować pracą. Nauczyła się też mówić babci dużo nic nie wnoszących treści, ale tak, by nie powiedzieć nic, co babcia mogłaby skrytykować. Była to strategia, którą pani Z. stosowała przez bardzo długi czas, choć miała ona swoje ograniczenia i stawała się coraz większym ciężarem emocjonalnym. Inną konsekwencją, z którą pani Z. mierzyła się w okresie terapii, było podejście do jedzenia. Bywało, że pani Z. wymiotowała po posiłkach, przygotowanych przez babcię.  Problemem było dla niej również zjedzenie ciasta, którym ktoś ją poczęstował, bo odbierała to jako akt agresji a nie sympatii. Miała wrażenie, że ktoś, jak to opisywała: „chce mnie utuczyć jak babcia”, że „źle mi życzy”.

Podczas sesji z panią Z. bardzo dużo czasu zajęła praca z uwewnętrznionym obrazem babcia. Pani Z. z jednej strony czuła złość, niechęć do kontaktu z babcią a z drugiej czuła się zobowiązana do podtrzymywania tej relacji. Dodatkowo większość czasu wydawała się patrzeć na babcię z perspektywy małej dziewczynki. Babcia urastała wówczas w jej oczach do miary „wszechmocnej bogini”, archetypowej Wielkiej Matki, co powodowało, że pani Z. czuła się przytłoczona, przerażona i bezsilna. Nie była w stanie stanąć w obronie siebie, postawić granic, co jeszcze dodatkowo w konsekwencji, umacniało w niej przekonanie o niezdolności do przeciwstawienia się babci i stanięcia po swojej stronie.

Stopniowo, w ramach postępu w pracy terapeutycznej z wykorzystaniem m.in. techniki Dialogu Głosów, pisania listów oraz pracy z krzesłami z wyobrażeniem babci, pani Z. zaczęła patrzeć bardziej realnie, zarówno na samą osobę babci, jak i jej zachowanie. Bardzo ważnym elementem we współpracy z panią Z. było też zajęcie się obszarem emocji. Najpierw ich rozpoznanie, nazwanie i wyrażenie, w tym również odreagowanie uczuć, które nie mogły znaleźć ujścia we wcześniejszych etapach życia. Pani Z. nauczyła się konstruktywnie radzić sobie z emocjami a także nabyła umiejętności w zakresie asertywnej komunikacji i stawiania granic. Obecnie, choć jej kontakt z babcią jest bardzo ograniczony, to w sytuacji spotkania pani Z. czuje się już znacznie pewniej, bo jak sama mówi, „posiada narzędzia, z których może skorzystać a jeśli będzie chciała to może w każdej chwili zakończyć to, co wiąże się dla niej z dyskomfortem”. Coraz skuteczniej rozwiązuje także problem poczucia winy, które bywa, że wciąż czasem próbuje wzbudzić w niej babcia.

 

HISTORIA PANI K.

 

- Mój problem jest chyba dość nietypowy – rozpoczęła rozmowę pani K. – Większość moich koleżanek ma problem w kontaktach z rodzicami, teściami, z mężem, a u mnie głównym kłopotem jest relacja z babcią. Mam poczucie, że jestem w pułapce.

- Co pani przez to rozumie? – zapytałam.

- Czuję się przytłoczona, bezradna, bezsilna. Mam wrażenie, że jestem uwikłana w jakąś sytuację, w której wcale nie mam ochoty uczestniczyć. Porównałabym to do pajęczej sieci, z której trudno się wyrwać, bo każdy ruch powoduje, że wpada się w nią jeszcze bardziej. Żyję swoim życiem. Jestem dorosłą kobietą. Mam swoją rodzinę - męża, dwoje dzieci, mamy zwierzęta, pracuję.  I wszystko jest w porządku, dopóki nie porozmawiam lub nie spotkam się babcią.

- Co takiego wtedy się dzieje?

- Czasem nic. Ale czasem jest tak, że nie wiem, co mam robić. Czuję ciągłe napięcie. Wyobrażam sobie, że tak może czuć się żołnierz na polu bitwy. Nigdy nie wie do końca, kiedy  wróg zacznie ostrzał. Podam pani przykład. Jakiś czas temu wzięliśmy drugiego psa ze schroniska. Opowiedziałam o tym mojej mamie, która powiedziała o tym nieopatrznie babci. I nie zgadnie pani, co się stało. Babcia zadzwoniła do mnie późnym wieczorem, nie patrząc, że to czas, gdy usypiamy
z mężem dzieci i zrobiła mi awanturę, wykrzykując co chwila, co ludzie powiedzą. Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam nic powiedzieć. Dopiero na drugi dzień to do mnie doszło i czułam taką bezsilną wściekłość. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo gdy zaszłam drugi raz w ciążę, reakcja babci była bardzo podobna. Też miała z tym problem. Ja tego kompletnie nie rozumiem, bo te sytuacje w ogóle jej nie dotyczą. Nie korzystamy z jej pomocy w żaden sposób. A jakby tego było mało, to teraz niechciany dotychczas drugi prawnuk jest najwspanialszy, pies uroczy… i to nie dlatego, że sama zmieniła zdanie, tylko dlatego że ludzie z jej otoczenia tak reagują. Dopóki nikt nic nie mówił, nie chwalił, tylko ganiła. To była ciągła krytyka moich, naszych wyborów. Teraz też jest, ale w inny sposób. Jestem złą żoną, matką, bo jeżdżę na szkolenia. Nikt nie ma z tym problemu poza nią. Boli mnie to, a jeszcze bardziej fakt, że nie potrafię się obronić, ani od niej odciąć.

 

Praca terapeutyczna z panią K. dopiero się zaczyna. Powoli, krok po kroku, wspólnie odkrywamy historie, które stoją za określonymi wzorcami zachowań. Przyglądam się razem z panią K. jej udziałowi i roli w poszczególnych sytuacjach, teraz kiedy jest już dorosłą kobietą, szukając rozwiązań i możliwości zmian. 

 

 

Opisane powyżej historie, ale również te, które miałam okazję słyszeć, zarówno w moim gabinecie, jak i podczas spotkań z różnymi osobami na gruncie prywatnym, skłaniają mnie do postawienia sobie wielu pytań, na które nie znajduję odpowiedzi, szczególnie, gdy patrzę na wszystkie te zdarzenia w szerszym kontekście. Łatwiej mi wytłumaczyć pewne zjawiska, gdy myślę w kategoriach indywidualnych. Mogę wtedy skupić uwagę na osobistych wątkach, rodzinnych zagmatwanych losach, które ukształtowały określone wzorce zachowań w kolejnych pokoleniach. Zauważyć szeroko pojęte problemy związane z komunikacją, czy też dopatrzeć się pewnych cech charakterystycznych dla jednej z grup zaburzeń.

Zdecydowanie większą trudność tworzy dla mnie przyjęcie szerszej perspektywy, której nie mogę jednak zupełnie pominąć, mając w głowie nie jedną, nie dwie, ale kilkanaście różnych opisów relacji między pokoleniami kobiet w rodzinie, z których każda, choć inna i indywidualna, zawiera jednak elementy łączące ją z innymi, nasuwające skojarzenia, które skłaniają do poszukiwania podobieństw pomiędzy nimi.

Zastanawiam się, czy to, co się dzieje między babciami a wnuczkami jest jedynie efektem przemian społecznych? Rezultatem bariery, przepaści, która dzieli te dwa pokolenia, przerywając, ograniczając a może nawet uniemożliwiając przekaz pomiędzy nimi? Jeśli tak, to jak w takim razie wytłumaczyć, że nie w każdej relacji tak się dzieje? A jeśli nie, to czy tak bardzo wzrasta znaczenie indywidualnych zdolności adaptacji do nowych sytuacji? Które z pokoleń wnosi więcej barier komunikacyjnych? A może czynniki, składające się na źródła problemów w komunikacji rozkładają się niemal po równo? Czy większe znaczenie ma kwestia związana z brakiem aktualności niektórych treści w odniesieniu do współczesnych realiów, czy może sam sposób ich przekazu? Jak to wszystko ma się też do kwestii wzajemnego wspierania się kobiet? Takie i inne pytania nasuwają mi się, ale wiem, że można postawić ich jeszcze więcej. Na większość z nich prawdopodobnie nie będzie możliwe znalezienie uniwersalnych odpowiedzi. Każdy z nas natomiast może ich poszukać w sobie, odnosząc się, zarówno do własnej, jak i innych znanych sobie historii.

 

 I jeszcze kilka słów komentarza na zakończenie:

Kiedy przystępowałam do pisania tego artykułu początkowo bardzo trudno było mi zdecydować o jego ostatecznym kształcie. Przez głowę przelatywały mi różnego rodzaju myśli. Raz po raz przeglądałam moje luźne zapiski z gatunku tych, o wszystkim i o niczym, czytałam notatki z sesji, ale nieustannie towarzyszyło mi wrażenie, że jest coś, co mi umyka, czego nie zauważam, choć jest bliżej niż mi się wydaje. To, czego byłam pewna, to jedynie to, że chcę, by to, co powstanie wiązało się z tematem relacji między kolejnymi pokoleniami kobiet w rodzinie.

Pomysł ten zrodził się w mojej głowie dużo wcześniej, kiedy zaczęłam zauważać, że wśród moich pacjentek, dosyć powszechnym problemem jest komunikacja, nie tyle w relacjach z matkami, choć oczywiście również nierzadko ma on miejsce, ale z jeszcze wcześniejszym pokoleniem, czyli ich babciami. Równocześnie zdałam sobie też sprawę z tego, że o ile o wszelkiego rodzaju interakcjach pomiędzy dziećmi a rodzicami napisano bardzo wiele, to brakuje pozycji traktujących o kontaktach pomiędzy seniorkami rodu a najmłodszymi członkiniami rodzin.

Mam świadomość, że wybrane przeze mnie przykłady nie zapełnią tej luki, tym bardziej, że swoje rozważania opieram jedynie, poza opisanymi wydarzeniami, na kilkunastu opowieściach, które miałam okazję usłyszeć, zarówno w moim gabinecie, jak i w życiu prywatnym. Każda z nich jest inna, unikalna i zwraca uwagę na różne aspekty powstawania trudności interpersonalnych w relacjach międzypokoleniowych. Historie te stanowią swoiste studium przypadku, które może inspirować do podjęcia refleksji w mniej lub bardziej szerokim zakresie, ale nie uprawnia w żaden sposób do wysnuwania ogólnych wniosków o tendencjach typowych dla danego pokolenia. Warto także zaznaczyć, że w moim opisie koncentruje się wyłącznie na relacjach, w których komunikacja jest zaburzona i które generują szereg problemów dla obu stron, pomijając tutaj kontakty, które przebiegają w satysfakcjonujący i pozbawiony większych zakłóceń sposób.

Ponadto, z racji, że w niniejszej publikacji odnoszę się w większości do moich doświadczeń zawodowych, opisując poszczególne zdarzenia, opieram się na narracji wyłącznie jednej ze stron oraz własnych wnioskach, popartych posiadaną przeze mnie wiedzą naukową W efekcie uzyskany obraz stanowi ujęcie problematyki relacji babcia – wnuczka z perspektywy przedstawicielek najmłodszego pokolenia, koncentrując się na ich sposobach poradzenia sobie z ciężarem, jaki wnosi ona w ich życie. 

 

 

KSENIA BUCHTA-MALINOWSKA

Ksenia Buchta-Malinowska jest psychologiem. Posiada certyfikat specjalisty psychoterapii uzależnień. Ukończyła Podyplomowy Kurs Psychoterapii atestowany przez Sekcję Naukową Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego w Polskim Instytucie Ericksonowskim. Członkini Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Pracuje w Centrum Psychiatrii w Katowicach. Prywatnie interesuje ją literatura i sztuka, a pasjonuje czytanie książek. W wolnych chwilach sama pisze prozę. Kocha zwierzęta, bliski kontakt z naturą, a szczególnie spacery po lesie i wędrówki górskimi szlakami.